A struggle for a simpler life captured with a camera

środa, 25 września 2013

, , , , ,

Nadal o Warszawie




Ciągle wspominam mój warszawski weekend trochę jak babski spinoff do Before Sunrise – chodzimy po mieście i gadamy. Do tego hektolitry zimnych napojów. Najlepszy sok aloesowy – cudnie chłodzi. Nie cytrusy, nie arbuz, ale sok aloesowy. Zasadniczo lepiej w taki upał siedzieć niż chodzić. Można siedzieć na plaży, na Polach Mokotowskich, w dziwnym podwórku obok Krowarzywa (polecił Jarek) albo wśród hipsterów w Charlotte, gdzie na suficie kręcą się wiatraki a kelnerzy i kelnerki wyglądają jak modele, aż chce się ich sfotografować (i przy okazji zrobić zdjęcia połowie klienteli, ale odwagi brakuje, więc zamiast tego fotografuje się słoiki z czekoladą), albo wreszcie na najwyższym piętrze Pałacu Kultury.





wtorek, 24 września 2013

, , , , , ,

Zen Place

Moja ostatnia wyprawa do Warszawy odbyła się pod hasłem „włosy”. Dermatolog kazał mi obciąć się najkrócej, jak się da, a ze sprawami zdrowotnymi się nie dyskutuje. Przyjęłam ten wyrok z ciężkim sercem, bo od kilku lat praktycznie nie skracałam włosów i sięgały już za łopatki (a to, że i tak zwykle nosiłam je spięte na czubku głowy w koczek Małej Mi, to już inna sprawa).

Tak drastycznego cięcia nie można powierzyć byle komu. Godziny na Pintereście pozwoliły mi na zestawienie fryzur, które najbardziej mi odpowiadają. Tak wyposażona udałam się z Agnieszką do jej zaprzyjaźnionej fryzjerki, Sylwii.

Zakochałam się. Sylwia prowadzi Zen Place – najpiękniejszą pracownię na ziemi, pełną akcesoriów fryzjerskich, kosmetycznych i krawieckich. Malutkie mieszkanie ma też uroczy ogródek, gdzie po traumatycznym cięciu można się zrelaksować z kubkiem zielonej herbaty.

Sylwia zajęła się moimi włosami bardo delikatnie. Cięła jak najdłuższe pasma i odkładała na bok na wszelki wypadek – gdybym źle się czuła w nowej fryzurze, mogłabym zrobić sobie przedłużenia z własnych włosów.

W Zen Place miałam ochotę sfotografować wszystko: mieszkającego tam królika, szmaciane lalki i ozdoby, różowe ściany, kosmetyki, dekoracje, drobiazgi (których było mnóstwo). Przy obróbce zdjęć zdecydowałam się na coś innego niż zwykle, bardziej moim zdaniem pasującego do estetyki pracowni Sylwii.

***

To cut my hair short I went to Sylwia's magical atelier called Zen Place. As it was full of pretty things, I couldn't resist taking a couple (ok, a few dozens) of pictures.

I decided for a different rendering than usually – it seemed more appropriate for the atmosphere of Zen Place.

poniedziałek, 16 września 2013

,

Gdzie konsumuje konsument

Wiele czynników wpływa na to, co i gdzie kupujemy. Praca w agencji reklamowej nie uprawnia mnie do wyrażania uczonych opinii na ten temat: dziewczyny ze strategii znają się na tym znacznie lepiej, ja tu tylko rysuję. Mam jednak refleksje dotyczące moich własnych wyborów konsumenckich.

Próbuję kupować głównie polskie produkty (czy to moda na polskich projektantów? czy przemyślany wybór po dokładnej analizie jakości i ceny?), chętnie sięgam po ubrania szyte na miarę (szacunek dla rzemiosła czy upodobanie do luksusu?), a po warzywa chodzę do lokalnego warzywniaka, gdzie państwo sprzedają produkty z własnego ogrodu (hipsterstwo czy różnica smaku?). Widzę te wszystkie niejasności związane z moimi pobudkami i akceptuję, że nie uda mi się ich satysfakcjonująco przeanalizować. Pewnych wpływów staram się jednak unikać, stawiam marketingowi pewne granice. Jedną z nich próbował przekroczyć ostatnio mój bank.

Telefony od banku czy operatora sieci zawsze odbieram niechętnie. Nagle odrywają mnie od zajęć i wymagają skupienia się na czymś zgoła innym albo – co gorsza – podejmowania finansowych decyzji. Tak było i tym razem: bank zaproponował mi nową, bardzo korzystną i koniecznie mi potrzebną ofertę w postaci karty (kredytowej czy debetowej, nie pomnę). Jej urok miał polegać na tym, że mogę niwelować opłaty za utrzymanie konta/karty, ba, nawet zyskiwać, przez to, że płacę tą kartą w konkretnych sklepach. Mój wewnętrzny hipster się zjeżył i pomyślałam: „Na pewno nie ma na ich liście tych sklepów, w których JA kupuję”. Faktycznie, z kilkoma wyjątkami lista obejmowała sklepy, w których nie bywam wcale lub bywam sporadycznie (nie mam samochodu, nie bywam na stacjach benzynowych; no a jak często kupuje się biżuterię w salonie W. Kruka?).

Wydaje mi się mocno nie w porządku, że instytucja, która przechowuje moje oszczędności i udziela mi kredytów, ma także wpływać na moje wybory konsumenckie. Chciałabym dokonywać zakupów po rozważeniu takich jakości jak cena, wykonanie, pochodzenie itp. Nie chcę kupować określonej rzeczy w określonym miejscu tylko dlatego, że w ten sposób uda mi się uniknąć opłat z konto – to dla mnie jakieś kolosalne nieporozumienie w dodatku wątpliwe etycznie.

czwartek, 12 września 2013

,

About comfort

As it is proven by the fact that I have learned to ride a bike in a pencil skirt, I am not a person to easily make compromises. However, there is one exception – shoes.

Let's start with a general statement: it is really hard for a female human being to find a pair of shoes that would be both pretty and comfortable. I discovered it in high school when after many disastrous shopping decisions I decided to limit my shoe choice to just two options: docs and converse. I would wear it with literally everything: bell bottomed pants and lace skirt. No, I wasn't super fashion forward, I couldn't predict that in ten years every fashionista would pair sport shoes with very feminine dress. It was more due to the fact that to get to school I often had to walk many kilometers.

It changed when I moved to the city and started my studies. For the money that I earned during summer I've bought a coat that I still have and love as well as a pair of sensible heels that I broke on a pebbled street on my way back from my very first exam.

With more dresses in my wardrobe, more heels came, but I was wiser, preferring a more stable heel to a stiletto. However, still when I expect a hectic day at work, a long journey, or a busy afternoon, I opt for flats. After all, when I'm the only person in flats on a business meeting – that makes me quite unique, right?

, , ,

Warsaw in color

Dzięki Agnieszce Warszawa okazała się znacznie bardziej przyjaznym i kolorowym miastem, niż do tej pory sądziłam. Nie przesadzajmy – nie mogłabym się tam przeprowadzić. Ale wpaść na weekend – bardzo chętnie. Dosyć powoli odkopuję się z ogromu zdjęć wakacyjnych. Idzie mi tym wolniej, że staram się nie przekraczać narzuconego sobie limitu 10 godzin przy komputerze na dobę, a pamiętać należy, że 8 zajmuje mi praca.

Search This Blog