Kiedy prawie trzy lata temu szukaliśmy z Arturem mieszkania, miałam obsesję na punkcie Podgórza i koniecznie chciałam tam mieszkać. Artur wolał Dębniki. Trochę marudząc, zgodziłam się obejrzeć jedno z mieszkań w tej okolicy. Umówiliśmy się na spotkanie, weszliśmy do środka i zobaczyłam francuskie drzwi wychodzące na balkon. Wiedziałam, że nie trzeba szukać dalej.
Balkon okazał się bardzo istotny w moim życiu, choć wtedy jeszcze tego nie wiedziałam. Wprowadziliśmy się w środku zimy, miałam anginę, ogrzewanie nie chciało zacząć działać i myślałam jedynie o tym, jak strasznie nieszczelne są te francuskie drzwi.
Kiedy zaczęłam wychodzić z choroby, potrzebowałam chwycić się jakiegoś zajęcia, które spełniałoby trzy warunki:
- czynność ta nie mogła wiązać się bezpośrednio z rzeczami, które postrzegałam w kategorii pracy (nic związanego ze studiami ani wykonywanym przeze mnie zawodem),
- konieczny był element nieprzewidywalności, który pozwoliłby mi wyzwolić się od potrzeby kontrolowania wszystkiego,
- chciałam robić coś sama, bez konieczności rywalizacji i porównywania się z innymi.
I tak zaczęłam grzebać w ziemi, czyli zajmować się ogrodnictwem balkonowym. Sama możliwość kontaktu z materią, która – choć żywa – w żaden sposób nie ocenia, nie stawia żadnych wymagań, okazał się dla mnie głęboko terapeutyczny. Sianie i sadzenie, ich cykliczność, powolne wschodzenie roślin – to wszystko stanowiło (i nadal stanowi!) tak upragnioną ucieczkę od szalonego tempa i chaosu codziennego życia. Teraz żadna porażka nie wydaje mi się ostateczna. Jeśli coś nie wyjdzie w tym roku, uda się w następnym. A wszystko, co uda się wyhodować, traktuję jako bonus, jako dodatkowy prezent.
Zaakceptowałam to powolne tempo, ale nie przestałam go zauważać. To kolejna zaleta fotografii analogowej. Wywołałam teraz zdjęcia z kwietnia i widzę, że aksamitki, które już od kilku tygodni są w rozkwicie, były kiedyś ledwo co kiełkującymi nasionami. Staram się nie zapominać o tej magii. Zanim spałaszuję sałatkę z botwinki, lubię sobie popatrzeć na nasiono, z którego wyrasta burak. Aż trudno uwierzyć.
Ja w ziemi grzebać się nie lubię i zawsze z podziwem patrzę na moją mamę, która rok, w rok bawi się w balkonowe ogrodnictwo. Choć przyznaję, że miło usiąść na tak ukwieconym balkonie i wypić kawę wśród zieleni :)
OdpowiedzUsuńTo prawda, grzebanie w ziemi nie jest dla każdego. Znam ludzi, którzy spokój odnajdują pływając łódką po mazurskich jeziorach i mierzą czas kolejnymi wypadami. Inni wolą na przykład szydełkować. A na ukwieconym balkonie usiąść może każdy – bardzo wiele firm oferuje obsadzanie skrzynek balkonowych. Przyjeżdżają, mierzą, sprawdzają, skąd pada światło i przywożą wypakowane odpowiednimi kwiatami donice. Tylko kawę trzeba zrobić samemu :)
Usuń