A struggle for a simpler life captured with a camera

niedziela, 23 sierpnia 2015

Przystanek Cisna


Wyjazd w Bieszczady to niemal stereotyp ucieczki. Kiedy w mieście wszystko człowieka męczy, ma dosyć hałasu, obowiązków i innych natręctw, to mówi, że rzuca wszystko i jedzie w Bieszczady (najlepiej po to, żeby uprawiać topinambur). I choć całe moje życie to gimnastyka, by nie wpisać się w żaden nurt, to jednak ucieczka w Bieszczady i mnie dopadła. Ale tylko na tydzień.

Przystanek Cisna to najpiękniejsze miejsce na ziemi. Dwa drewniane domy obsadzone kwiatami i dzikim winem, z ogródkiem warzywnym na tyłach i terenem opadającym w dół do rzeki. Nad domami górują Hon i Horb. Gospodyni przygotowuje najlepsze wegetariańskie posiłki. Na słonecznym tarasie wylegują się leniwie koty. Wieczorami można usiąść przy kominku i posłuchać, jak gospodarz gra na gitarze i zabawia gości dowcipami. Przyjeżdżasz na tydzień i wiesz, że to za krótko, wiesz, że jeszcze wrócisz.

Jest tak pięknie, że właściwie można się stamtąd nie ruszać, tylko siedzieć na ławce w dole nad rzeką albo przykucnąć na schodach domu i patrzeć, jak delikatne orliki kołyszą się na wietrze. Ale jeśli podniesiesz głowę i spojrzysz na góry, nie będziesz mógł usiedzieć w miejscu. Pozostaje tylko spakować plecak i iść – na Wysoki Dział, gdzie szumią buczyny, czerwonym szlakiem przez Okrąglik i na Smerek, żeby zobaczyć zapowiedź połonin, albo do Sinych Wirów – zanurzyć nogi w Wetlince.

2 komentarze:

Search This Blog