A struggle for a simpler life captured with a camera

sobota, 13 czerwca 2015

, , , , ,

A space to un-think



There was a time I thought I was a city girl. I couldn't wait to move out, leaving my countryside family house behind. It was 8 years ago. Time flies, it's my 26th birthday today. Looking back I think I couldn't be more wrong. There is very little of a city rat in me, but I probably needed all those years to realise that all the excitement that a city could offer and that my intellect was so hungry for, has been damaging my soul (or whatever you choose to call it). I still need the rhythm that comes with living in the urban areas, but no I also know that a space to breathe, a space to stop thinking is just as important. I'm just wondering if and when it will become more important.

Kiedyś wydawało mi się, że jestem urodzonym mieszczuchem. Z niecierpliwością wyczekiwałam końca liceum i nim upłynęła połowa wakacji, wyprowadziłam się z rodzinnego domu na wsi do Krakowa. To było 8 lat temu. Czas leci, dziś kończę 26 lat. Patrzę wstecz i widzę, że chyba nie mogłam się bardziej pomylić, jeśli chodzi o preferowaną gęstość zabudowy. Niewiele we mnie z mieszczucha. Ale pewnie potrzebowałam tych sześciu czy siedmiu lat, by zorientować się, że karmiąc mój intelekt głodny wrażeń i gorących dysput, ciągłej konfrontacji z ludźmi i ich opiniami, zaniedbałam potrzeby – że tak górnolotnie powiem – duchowe. Nadal mnie ciągnie do tego rytmu, który wyznacza miasto, ale teraz wiem, że potrzebuję też zupełnie innej przestrzeni: żeby odetchnąć, żeby poniemyśleć. I zastanawiam się, czy i kiedy ta potrzeba wieźmie górę.

In the pictures: Greenhouses at the Botanical Garden in Kraków.
Na zdjęciach: Szklarnie w krakowskim Ogrodzie Botanicznym.

5 komentarzy:

  1. Mam nadzieję, że niedługo dostaniemy równie cudowne zdjęcia z Twojej działki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, dziękuję, zdjęcia z działki będą, ale na razie nie bardzo jest co pokazywać: kupa trawy, jeszcze większa kupa ślimaków i trzy grządki.

      Usuń
  2. Miałam bardzo podobnie. Całe życie mieszkałam w małym miasteczku na Podlasiu, otoczona puszczą, spokojem i możliwością wzięcia głębszego oddechu. Nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo jest mi to potrzebne, i jak bardzo to kocham, dopóki nie wyprowadziłam się na studia do Warszawy. Jesień czy zima są w mieście w porządku, ale lato... Lato w mieście mnie dusi. Upalne powietrze stojące między ciasnymi zabudowaniami, spaliny wypełniające ulice po brzegi... Bardzo brakuje mi moich rodzinnych terenów, szczególnie teraz. Wiem, że nie będę w stanie zostać w Warszawie w przyszłości. Do studiowania to miasto nadaje się świetnie, daje też masę kulturalnych możliwości, ale nie wyobrażam sobie życia w niej czy zakładania rodziny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Puszcza to już zupełnie ma swój własny rodzaj spokoju. Lasy w ogóle sprawiają, że czuję się dużo mniejsza i mniej ważna, ale w takim dobrym sensie. Coraz mniej się dziwię dojrzałym ludziom, którzy w końcu wyprowadzają się na przedmieścia albo zupełnie z dala od cywilizacji.

      Usuń

Search This Blog